Było Zakopane, był Karpacz, była Szklarska Poręba, robimy skok nadświetlny i lądujemy w Himalajach:)
Bilety kupiliśmy dosyć drogo bo w cenie 2800zł/os, ale w nagrodę część lotu odbywamy liniami Emirates-na trasie Warszawa-Dubaj-następnie do Kathmandu tanimi liniami lotniczymi Flydubai. Na pokładzie Emirates standardowo wypas zarówno jeżeli chodzi o rozrywkę jak i darmowy alkohol:)
Lądujemy w Dubaju około 23:00 i okazuję się , że kolejny lot jest opóźniony o jakieś 5 godzin. W ramach rekompensaty dostajemy od Flydubai kupon na żarcie w Macu, do tego kupujemy butelkę Balentines’a i można koczować na ławeczkach:)
Tuż przed lądowaniem w Nepalu budzą nas oto takie widoki z okna samolotu.
Po drobnych formalnościach na lotnisku (wypełnienie formularza i zakup 30-dniowej wizy za 40$) oraz wymianie dolarów na rupie nepalskie, dojeżdżamy za 1000 rupii taksówką do hotelu położonego w dzielnicy Thamel.
Drugiego dnia załatwiamy formalności związane z samym trekingiem, mianowicie trzeba posiadać dwa dokumenty: bilet wstępu do ACAP (Annapurna Conservation Area Project) oraz tzw. TIMS (Trekker’s Information Management System) czyli coś w rodzaju wpisu do centralnej bazy danych osób wychodzących na treking co np. pozwoli na przyspieszenie ewentualnej akcji poszukiwawczo-ratowniczej.
TIMS
wymagane dokumenty: paszport, 2 zdjęcia paszportowe
cena: 2000Rs (20$)
ACAP Entry Permit
wymagane dokumenty: paszport, 2 zdjęcia paszportowe
cena: 2000Rs (20$)
Formalności załatwialiśmy w Kathmandu pod adresem:
Nepal Tourism Board
Tourism Service Centre,
Bhrikuti Mandap, Kathmandu, Nepal
Biuro otwarte jest codziennie w godzinach 09:00 – 16:00
Okolice ulicy Durbar Marg, za starym dworcem autobusowym Ratna.
Obydwa dokumenty są często sprawdzane i stemplowane na trasie trekingu co praktycznie wyklucza poruszanie się bez nich. W przypadku zagubienia dokumentu istnieje możliwość wyrobienia nowych na najbliższym punkcie kontrolnym, ale opłata w takim przypadku jest dublowana.
Tego samego dnia kosztujemy jeszcze kuchni nepalskiej. Bardzo popularne są tutaj pierożki MOMO najczęsciej w wersji wegetariańskiej lekko ostrej…
Z kolei w restauracji La Bella Cafe, którą w czasie całego pobytu kilkukrotnie odwiedzaliśmy można zamówić np. takie cuda:
Następnego dnia rano wyjeżdzamy do miejscowości Besisahar lokalnym busem za około 400 rupii. Można też dotrzeć autokarem turystycznym do miejscowości Dumre (leżącej na trasie pomiędzy Kathmandu i Pokharą) i dalej lokalnym autobusem do Besisahar. W czasie jazdy lepiej jest spać chyba, że chcecie dostać ataku serca. Ulubioną rozrywką tutejszych kierowców jest wyprzedzanie sznurka samochodów na zakręcie i w momencie zbliżającej się czołówki wzajemne trąbienie na siebie:) Oto nasza Toyota…
i pasażerowie…
Po drodze czas na pierożek somosa:)
i kibelek…
W końcu po około 6 godzinach docieramy do Besisahar. Stąd łapiemy kolejny lokalny autobus do wsi Bhulbhule, gdzie faktycznie ropoczyna się treking. Przejazd zajmuje około 2 godziny i jest dosyć ciekawy, szczególnie pod względem telepania się na wszystkie strony. Niedogodność ta jest zniwelowana przez hipnotyzującą muzykę nepalsko-indyjską:) Bierzemy nocleg w pierwszym napotkanym schronisku, gdzie jeszcze można wziąć ciepły prysznic (później będzie gorzej:) Tak wygląda pokój.
Dzień 1. Bhulbhule (840m n.p.m) -Syange (1100m n.p.m.)
Jemy sniadanko i w drogę…
Zatrzymujemy się na kawę w zamieszkanej przez Manangbhotów wioski Ngadi (930m n.p.m.). Tutaj ponoć dojeżdżają jeszcze busy z Besisahar.
Wkrótce dochodzimy do długiego wiszącego mostu…
Dalej idziemy po lewej stronie rzeki Marsyandi, wzdłuż której poruszamy się podczas całego trekingu. Dochodzimy do wsi Bahundanda (1310m. n.p.m) zamieszkanej w większości przez braminów-przedstawicieli najwyższej kasty hinduistycznej. Tutajsze dzieciaki ciągle strzelały nadmuchiwanymi balonami i prosiły nas o snickersy:) Tam też mieliśmy kontrolę dokumentów. Dalej kontunuujemy marsz do Syange. Poniżej zdjęcia z tego odcinka.
W końcu po około 23km dochodzimy do wsi Syange, która jest położona nad samą rzeką i wiszącym mostem. Tutaj spędzamy noc.
Pokoje mamy oczywiście z identycznym widokiem…
A to kuchnia.
Dzień 2. Syange (1100m n.p.m.)-Tal (1700m n.p.m.)
Na śniadanie zazwyczaj zamawiamy naleśniki z jabłkami i z miodem, owsiankę i ewentualnie omlet.
Drugą rzeczą, bez której byśmy nie przeżyli to wojskowe suchary specjalne, które wziąłem z pracy:)
Przed wyjściem robimy jeszcze kilka fotek z dzieciakami…
Pora ruszać dalej…
Po drodze spotykamy bardzo malownicze krajobrazy i powoli roślinność tropikalna zaczyna zamieniać się w typowo górską. Kultura życia również bardziej zaczyna przypominać tybetańską.
Mijamy wieś Chamje (1430m n.p.m.) przy której przechodzimy przez piękny wiszący most na prawy brzeg rwącej rzeki Marsyandi.
Idziemy stromo raz w górę raz w dół i zaczyna kropić…
Jesteśmy już blisko celu. Za nami podąża cały czas samotna Chinka. Napotykamy tablicę informacyjną dotyczącą wysokości i czasów trekingu…
W końcu dochodzimy do miejscowości Tal pięknie położonej w dolinie rzeki. Jest też to pierwsza wieś dystryktu Manang.
Tuż przed wioską odbywają się rozgrywki siatkarskie tutejszej młodzieży:)
Poniżej nasz guest house…
Od razu zamawiamy obiado-kolację. Najczęściej jest to smażony ryż bądź makaron z warzywami i jajkiem. Obowiązkowo do tego piwko.
Poniżej jeszcze przykladowe ceny z menu. Czym wyżej tym drożej.
Rodzina, u której mieszkaliśmy była bardzo przyjaźnie nastawiona. Pozwolili nam pić rum u siebie w kuchni:)
To ten specyfik, który nam często towarzyszył wieczorami jako zabijacz nepalskich bakterii:)
A od córki właściciela wszyscy dostali zaproszenia na face’a:)
Sypialnia…
Dzień 3. Tal (1700m n.p.m.)-Danakyu (2300m n.p.m)
Ten dzień nie należał do udanych z powodu ulewy, która trwała praktycznie cały dzień. Mimo to postanowiliśmy iść dalej. Kupiliśmy w Tal peleryny „przeciwdeszczowe” za parę dolców i w drogę. Robimy przerwę na kawę w miejscowości Dharapani, gdzie spotykamy samotnie wędrującego Anglika. Później nasze drogi będą się krzyżować jeszcze kilka razy.
Po paru godzinach marszu w deszczu, który zaczął zamieniać się w grad, zdecydowaliśmy się na nocleg we wsi Danakyu (docelowo miało być Chame). Tutaj głównym zadaniem było wysuszenie się. Dostaliśmy wiaderko z żarem:)
Dzień 4. Danakyu (2300m n.p.m)- Chame (2670m n.p.m)
Na szczęście już tak mocno nie pada. Kierujemy się najpierw do miejscowości Timang mijając piękne wodospady i las gdzie grasują małpy. W końcu zaczyna padać śnieg. Wielu ludzi schodzi w dół, gdyż przełęcz Thorong La (główny punkt wyprawy) została zamknięta z powodu załamania się pogody i bardzo obfitych opadów śniegu. My mamy kilkanaście dni zapasu więc idziemy dalej. Poniżej zdjęcia z tego odcinka.
Spotykamy Tomka z Polski, który schodzi w dół:)
Przekraczamy Rysy:)
Jak zwykle robimy przerwę na przedpołudniową kawę, tym razem w miejscowości Koto, gdzie jak z nieba spadła nam sauna fińska. Suszymy się znowu:)
Dochodzimy do Chame, stolicy dystryktu Manang. Można tutaj zaopatrzyć się w jakieś brakujące rzeczy, gdyż znajdziemy tu wiele sklepików spożywczych i przemysłowych. Po drodzę znów spotykamy Anglika i udajemy się do tego samego guest housa co on. Jest przyjemnie, rozwijamy nasz sznurek do suszenia rzeczy w salonie z piecykiem i oglądamy tv.
Wieczorem wpada grupa zamarzniętych chińczyków z przewodnikiem i wnoszą mnóstwo śniegu do środka. Oczywiście wieszają rzeczy na naszej lince:)
Dzień 5. Chame (2670m n.p.m)-Lower Pisang (3200m n.p.m)
Od tego momentu to już typowy zimowy treking już do samej przełęczy. Robimy przerwę w Bhratang, gdzie spotykamy wielu ludzi schodzących w dół. Chwilę później dochodzimy do zablokowanej przez lawinę drogi. Jest dosyć niebezpiecznie, gdyż trzeba przejść (najlepiej na leżąco) przez zsyp śniegu bięgnący w przepaść w dół do samej rzeki. W dodatku na głowę lecą duże kawałki zmarzniętego śniegu. Udaje się. Idziemy dalej ścieżką efektownie wykutą w pionowych skałach wąwozu. Potem lasem jodłowo-świerkowym w górę. Widoczne są ogromne pionowe płyty skalne, z których również mogą zlatywać kamienie. Fotki z tego dnia poniżej.
Spotykamy też pierwsze Yaki.
Po drodze mamy widok na Annapurnę II. Kiedy dochodzimy do wsi Lower Pisang, zatrzymujemy się w pierwszym napotkanym guest housie, gdyż widok ze wszystkich stron jest niesamowity. Poniżej nasz domek. Tutaj również natrafiamy na bardzo miłą atmosferę w środku. Siedzimy przy kominku dłużej niż zwykle i po późnej „kąpieli” w wiadrze z ciepłą wodą (jak się poprosi) idziemy spać.
Dzień 6. Lower Pisang (3200m n.p.m.)-Manang (3500m n.p.m.)
Najpierw śniadanie i poranne mycie zębów w plenerze:)
Istnieją dwa warianty aby dojść do Manang. Dolny (lower Pisang) i górny (upper Pisang). Pierwotnie zakładaliśmy przejść wariantem górnym, ale z racji obfitych opadów śniegu, które są tutaj rzadko spotykane w marcu, droga ta była zamknięta. Ponadto wariant górny jest dłuższy i wymaga przeznaczenia dodatkowego dnia, natomiast rekompensują to ładniejsze widoki gór.
Po drodzę przechodzimy przez Humde, gdzie znajduje się jedyne w tym obszarze lotnisko. Oczywiście było zamknięte. Po drodze do Manangu mamy piekny widok na Annapurnę III i IV.
Po dotarciu na miejsce bierzemy hotel. Tak! W końcu hotel i to z łazienką w pokoju, tylko woda zamarznięta:) Na kolację jemy burgera z Yaka i do tego piwo Everest standardowo.
No i suszą się buty (moje nie przemakały,hehe).
Dzień 7. Manang (3500m n.p.m.)
Tego dnia zostajemy w Manang dodatkowy dzień w celach lepszej aklimatyzacji. Dodatkowo robimy podejście bez plecaków do wysokości 4000m n.p.m. Z Manang można również zrobić 3-dniową wycieczkę do położonego na wysokości prawie 5000m n.p.m. jeziora Tilicho Lake. To też było w pierwotnym planie, które pokrzyżował śnieg. W Manang znajduje się punkt medyczny, w którym dyżur pełni lekarz. Codziennie o 15:00 prowadzone są również wykłady na temat choroby wysokościowej. W zasadzie to mieszkaliśmy w hotelu, gdzie przebywała od 3-miesięcy grupa lekarzy uczestnicząca w jakimś projekcie. Nawet była jedna polska lekarka. Robimy małe pranie i wyruszamy do pobliskiej miejscowości Gunsang w celach aklimatyzacji. Rozkręcamy na szczęście młynki modlitewne, które od jakiegoś czasu spotykamy w każdej miejscowości.
Mijamy stado kóz i wychodzimy z Manang.
I znowu młynki…
Po drodze towarzyszy nam cały cas przepiekny widok na siedmiotysięczniki,Annapurna II, IV, III, Gangapurna i Tilitsho Peak.
Docieramy do Gunsang i zostajemy na kawę i lunch, który spożywamy na dachu z najpiękniejszym chyba widokiem podczas całego trekingu.
Nawet miałem siłę na trening:)
Dzień 8. Manang (3500m n.p.m.)-Yak Kharka (4050m n.p.m.)
Wyruszamy w tym samym kierunku co poprzedniego dnia i przerwę robimy oczywiście na dachu restauracji w Gunsang. Kroczymy dalej wąskim korytem śliskiego i mokrego śniegu co męczy podwójnie. W dodatku okazało się, że w Manang przypadkowo zamieniłem się na wkładki do butów z jakąś dziewczyną. Masakra!
Docieramy do Yak Kharka (nazwa oznacza pastwisko Yaków) i tu spędzamy noc.
Dzień 9. Yak Kharka (4050m n.p.m.)-Thorung Pedi (4450m n.p.m)
Po około dwóch godzinach marszu dochodzimy do drewnianego mostu, potem stromo w górę i zatrzymujemy się na kawę i batony.
Przed nami dosyć niebezpieczne trawersowanie w śniegu (nawet jest tablica landslide caution!) i docieramy do Thorung Phedi. Jest również tablica ostrzegająca o chorobie wysokościowej na wejsciu do wsi. Chyba nie bez przyczyny, gdyż zaczęła boleć mnie głowa. Ponoć 75% ludzi ma objawy choroby wysokościowej pow. 4500m n.p.m.
Spotkaliśmy parę z Polski, która pożyczyła nam pulsoksymetr, czyli przyrząd do mierzenia saturacji krwi (nasycenie tlenem). Miałem 65% a powinno być minimum 80%. Dziwne, bo nie odczuwałem żadnych problemów z oddychaniem tylko umiarkowany ból głowy. Wziąłem tabletki przeciwbólowe, kilka godzin snu i na kolację wstałem zdrowy. Rano saturacja na poziomie 80-85%. Należy pamiętać, że w przypadku nie ustąpienia objawów lub ich pogorszenia należy natychmiast zejść niżej. Co najmniej raz dziennie przylatuje tu po kogoś śmigłowiec.
Dzień 10. Thorung Pedi (4450m n.p.m)-High Camp (4833m n.p.m.)
Przełęcz można atakować albo bezpośrednio z Thorung Pedi wstając w nocy, albo można spędzić jeszcze jedną noc w ostatnim najwyżej położonym miejscu noclegowym-High Camp. My wybraliśmy drugą opcję. Podejście do High Camp jest bardzo strome i żmudne ale nie zajmuje zbyt dużo czasu bo około 1h, a w naszych warunkach zimowych ok.1.5-2h. Po dotarciu znowu bolała mnie głowa i znowu ta sama procedura. Dobrze , że byliśmy już tam o 11:00. Wbrew większości opinii, że nie da się spać na wysokości 4800m, o dziwo przespaliśmy noc normalnie.
Dzień 11. High Camp (4833m n.p.m.)-Thorung La (5416m n.p.m.)-Mukinath (3760m n.p.m).
Pobudka o 5:00, śniadanie zamówione na 5:30 i o 6:00 wymarsz. Z nami były jeszcze inne ekipy m.in. dwie Niemki, Anglik , którego ciągle spotykamy, starsza pani również z Anglii z przewodnikiem i para z Polski. Pada śnieg i zachmurzenie jest duże. Nie dobrze…
Tuż przed wyjsćiem nagle z nieba spadli mi posiadacze moich wkładek do butów (robiliśmy śledztwo na podstawie zdjęć). Miałem szczęście , że dziewczyna ich nie przycieła tylko miała zapasowe:) Od razu lepiej. Teraz można zdobywać przełęcz:)
Na przełęczy trzeba być przed 11:00, gdyż później zaczyna wiać bardzo silny wiatr. Większą część trasy pokonujemy trawersem osuwającego się stoku. Podobno jeden z przewodników osunął się kilkanaście metrów w dół i musieli go wyciągać. Za nami idzie parka z Polski z pulsoksymetrem, hehe. Oddycha się dobrze, lekki ból głowy ale widoki przepiękne i ta wszechogarniająca cisza jak się zatrzymasz. Po drodze robimy sobie jeszcze foty by w końcu dotrzeć do punktu kulminacyjnego całej wyprawy. Poniżej zdjęcia z tego dnia.
Wypijamy naszą ulubioną nepalską herbatkę z imbirem, robimy zdjęcie i zaczynamy schodzić w dół. Zejście jest bardzo strome, w dodatku śnieg powoduje dodatkowe utrudnienia. W kilku momentach zjeżdża się na tyłku. Przyznam, że tutaj w tych warunkach przydałyby się raki, chodziaż generalnie na ten treking nie są wymagane. W końcu po około 3.5 godzinach docieramy do równiny, gdzie są hoteliki i restauracje. Spotykamy tam praktycznie wszystkich , którzy dzisiajszego dnia wychodzili na przełęcz o podobnej godzinie. Po około 1h docieramy do Mukinath. Dolna część wioski nosi nazwę Ranipuawa i to tam są dopiero hoteliki. Samo Mukinath jest świętym miejscem zarówno dla buddystów jak i hinduistów. Po drodze mijamy wiele świątyń i posąg buddy.
Pierwszy raz od kilkunastu dni bierzemy normalny gorący prysznic. Na kolację pijemy rum żeby uczcić ten dzień. W salonie jest z nami cała grupa ludzi, których wcześniej spotykaliśmy. Rano bierzemy lokalnego busa do miejscowości Jomson. Można również przejechać się konikiem.
Po 2 godzinach jesteśmy w Jomson, z którego można za 100$ polecieć do Pokhary. My wybraliśmy busa i 10 godzin jazdy nad przepaścią, ale taniej bo 10$.:)
Docieramy do Pokhary o 1:00 w nocy i bierzemy taksówkę do hotelu Silver Oaks. Z nami jedzie zaprzyjaźniony Anglik. Hotelik bardzo ładny, z dużym tropikalnym ogrodem gdzie można zjeść śniadanie i wypić kawę.
W Pokharze spędzamy 2 dni. W przeciwieństwie do Kathmandu, gdzie jest brud, kurz i przepych, tutaj możemy delektować się spokojem i naturą. Od północy mamy piękny widok na niemal wszystkie szczyty Annapurna Himal oraz charakterystyczny szczyt Machhapuchhare.
Atrakcją miasta jest jezioro Phewa Tal, przy którym spędzaliśmy czas do południa. Znajduje się na nim niewielka wysepka, na której stoi świątynia. My popłynęliśmy trochę dalej, aby wspiąć się na Stupę Światowego Pokoju.
W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się na piwko w restauracyjce z pięknym widokiem na Pokharę.
W mieście znajduje się wiele pubów, restauracji i sklepików z pamiątkami. Kupiliśmy oczywiście miniaturkę młynka modlitewnego:)
Ostatnim etapem wyprawy był powrót do Kathmandu. Tym razem zamiast lokalnego busa wzieliśmy turystyczny. Jest większy i wygodniejszy. Po 8h dotarliśmy do stolicy Nepalu. Udaliśmy się do tego samego hotelu, gdyż zostawiłem tam walizkę. Lot mieliśmy wieczorem, więc było trochę czasu na dodatkowe zwiedzanie. Najpierw udaliśmy się na Durbar Square, który stanowi centralny plac miasta. Wejście niestety obarczone jest opłatą 1000 rupii dla obcokrajowców. Znajduje się tam m.in. pałac z dziedzińcem, w którym mieszka żyjąca bogini Kumari, wybierana spośród 4-5 letnich dziewczynek, które muszą spełniać bardzo restrykcyjne warunki. Kumari przestaje być bóstwem po pierwszej menstruacji. Mieliśmy okazję ją zobaczyć, gdyż ukazuje się co jakić czas w oknie podwórca zamkowego, ale nie można jej fotografować. Na placu znajduje się też rzeźba Kala Bhairava, jednego z wcieleń Sziwy.
Jest tu też spory targ uliczny, gdzie można zakupić pamiątki.
Udało nam się również zwiedzić oddaloną o około 3 km od placu stupę Swayambunath, zwaną również światynią małp. Swayambhunath jest jednym z najbardziej świętych miejsc pielgrzymek buddyjskich w Nepalu oraz jedną z najstarszych stup w Nepalu (ok.2000 lat).
Cóż, przygoda dobiegła końca. Nepal i treking w Himalajach to chyba nasza największa wyprawa, chociażby ze względu na trudne warunki z jakimi musieliśmy się zmagać na szlaku, ale piękno tych najwyższych na świecie gór i egzotyka Nepalu powoduje, że chce się tu wracać i niedługo wrócimy. Może na wyższe szczyty!!!Obiecujemy:)
Ależ się Wam tutaj zdjęć zebrało! Są naprawdę fantastyczne! Fajnie, że wyprawa się udała 🙂
PolubieniePolubienie
No rzeczywiście fotek sporo narobiliśmy:)
PolubieniePolubienie
Jakie są całkowite koszty ?
PolubieniePolubienie
Bilet lotniczy 2800zł na trasie Warszawa-Kathmandu, ale można spokojnie upolować okazję za 2000zł tylko nie mieliśmy już czasu. Jeżeli chodzi o pozostałe wydatki to ok.600$ na osobę wystarczyło na jedzenie, transport lokalnymi busami, pamiątki itp.na okres 3tyg. Dodatkowo trzeba się liczyć z zakupem sprzętu przed wyjazdem jak buty, plecaki itp. w przypadku gdy ktoś nie posiada:) Ubezpieczenie wykupilismy do 6000m n.p.m przez Polski Związek Alpinizmu za 200zł/os ale ważne jest cały rok:)
PolubieniePolubienie
Witaj
Wybieram się na ten sam treking Wokół Annapurna we wrześniu br. Czy możecie podać mi nazwę hotelu w którym spaliście w Katmandu.
oraz czy jest możliwość pozyskania e-maila do was lub numeru telefonu w celu dopytania sie szczegółów waszego trekingu. Jeśli tak to byłoby super sie jeszcze skontaktować przed wyjazdem.
Dzięki Adam
PolubieniePolubienie
Witam, hotel wzięliśmy w centrum w dzielnicy Thamel, Hotel Holiday House. Można było zostawić za darmo bagaż do czasu powrotu z trekingu aczkolwiek co do wad to za ścianą była dyskoteka i nie można było spać, poza tym rano musieliśmy budzić personel (chyba byli na tej imprezie) żeby nam zrobili śniadanie:). Jeśli chciałbyś zapytać o szczegóły to pisz na tredi@o2.pl. Pozdrawiam:)
PolubieniePolubienie